poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Oshee - Bieg 10 km

Dygresja

Organizatorzy nazywają OMW i biegi towarzyszące Narodowym Dniem Biegania. Dla mnie to nadużycie słowa "Narodowy", więc unikam go jak mogę. Jak dla mnie dopóki nie będzie to wpisane do kalendarza przez sejm jako narodowy dzień biegania, to garstka polaków o tym decydować nie może. Mniejsza o inszość, miało być o biegu.

Odbiór pakietów

Wybrałam się z rodzinką w czwartek przed startem po pakiet(y - mąż też biegał). Wiadomo, rozmach zależy od sponsora, a w przypadku ORLEN Marathon Warsaw pieniędzy nie brakowało. Na nic. Zarówno miasteczko biegacza, jak i start/meta czy expo robiło wielkie wrażenie.
Po odebraniu pakietu wreszcie miałam czas (nie pamiętam czy kiedykolwiek wcześniej mi się udało) by obejrzeć całe expo. Zrobiliśmy sobie badania dzięki studentom medycyny. Zbadaliśmy ciśnienie, cukier i poziom CO w wydychanym powietrzu. Ciśnienie: 117/78 (normalne! W końcu!), cukier po 2h od ostatniego posiłku, czyli tak jakby na czczo: 89, a poziom CO w wydychanym powietrzu: 2 - adept medycyny był pod wrażeniem, aczkolwiek nie wiem jaka jest skala. Mąż miał 4 i też był pod wrażeniem. Jeżeli chodzi o pomiar tego ostatnie, to wątpię w miarodajność badanie. Polega on na dmuchaniu powietrza do rurki (jak do alkomatu), z zastrzeżeniem, że trzeba nabrać powietrza do płuc i wszystko wydmuchać. A wydmuchiwanie "wszystkiego" dla każdego jest na innym poziomie i mam wrażenie, że im dłużej się dmucha tym wyższy poziom, i nie zależy to oda faktycznego poziomu CO. 
Cieszy mnie za to wynik ciśnienia krwi, bo ewidentnie mi się poprawiło odkąd się leczę. Widzę też to po sobie, bo czuję się lepiej, więc badania potwierdziło moje odczucia!

Przed biegiem

Na start wybraliśmy się wcześniej. Dużo wcześniej, bo organizatorzy ostrzegali nas, że depozyty zamykają już o 9:00, a start był o 9:30. 
Tłumy zaczęły się już w metrze, a że otworzyli już drugą linię, to mieliśmy bardzo dobry dojazd na błonia Stadionu Narodowego:
Antresola, fot. WUZadaszone przejście do przystanku kolejowego Stadion, fot. Martyn Janduła

Jestem pod wrażeniem organizacji miasteczka biegaczy i obsługi biegaczy. Tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystko jak w zegarku grało, nawet kolejki do toalety znikały błyskawicznie.
Pogoda był bardzo przyjemna na bieganie. Nie przeszkadzała nawet lekka mżawka. Było pochmurno od rana i jedyne co mnie zaskoczyło, to smog, którego na co dzień w Warszawie nie czuję. Pewnie dlatego, że to wietrzne miasto jest.

Start

Umówiłam się z koleżanką na starcie na granicy strefy 45-50/50-55. Odprowadziłam męża na jego strefę (35 min). Droga na start prowadziła dookoła stadionu i nadawała się akurat na rozgrzewkę.
Stanęłam w tłumie biegaczy. Moja strefa była chyba najliczniejsza. Mimo wszystko bez problemów się odnalazłyśmy.
Start, tak jak w ubiegłym roku - nie podobał mi się. Źle był zorganizowany. Nie wiadomo było, gdzie zaczyna się "ostry start" i ludzie w tłumie byli zdezorientowani.

Bieg

To co najbardziej pamiętam to tłum i brak możliwości wyprzedzania.Miałyśmy zacząć spokojnie, i tak też było. Na Konwiktorskie pod górę, trzymać tempo, a potem na Tamce przyspieszyć (jak każdy). Pod górkę dogonił na zając na 50 min, ale myśmy się nie przejęły, bo ustaliłyśmy czas na 52-53 min. Aż do Nowego Światu, gdzie zaczęła się kostka brukowa, byłam przed koleżanką sporo (tak jakby górka nic dla mnie nie znaczyła, co dziwne, bo zawsze podbieg sprawiał mi trudność). Dopiero kostka mnie spowolniła. To głowa i myśli, które podpowiadały mi, że na tej kostce na pewno zwichnę nogę. Nic takiego oczywiście się nie stało. Koleżanka mnie dogoniła i aż do Tamki biegłyśmy razem. Tam było z górki, a że wyprzedzać, zwłaszcza we dwójkę, było trudno, więc wcisnęłyśmy się między kolesiami, koleżanka z przodu ja tuż za nią. Na połowie Tamki koleżanka dostała turbodoładowania i poleciała znienacka do przodu. Mimo przyspieszenia, nie mogłam jej dogonić, ze wszystkich stron mnie zablokowali, a slalomu uprawiać nie zamierzałam. Tak więc ostatnie 3 km w samotności doczłapałam do mety w nie najgorszym tempie.

Po biegu

I znów niespodzianka organizacyjna. Postarali się, by tuż za metą nie robił się tłum. Mimo ilości biegaczy nie było żadnych kolejek ani do medali, ani do wody/izotoniku. Trochę odsapnęłyśmy i poszłyśmy szukać mego Męża. Odnalazłyśmy go dość szybko.
Jednak po 10 minutach zrobiło się zimno, bo cały czas lekko padał deszcz, a koszulka zrobiła się mokra cała. Malutki wiaterek a już się czuło dreszcz po całych plecach. Poleciałam więc szybko się przebrać i pożegnałam się z koleżanką, która nie skorzystała z depozytu.

Kibicowanie

Nie mogło nas zabraknąć przy finiszu Henryka Szosta. Wałęsaliśmy się więc po miasteczku, zbierając trofea w postaci kawy, bananów czy piwa. Fascynujące dla mnie była kolejka do grawerowania medalu. Ponad godzinę stania, wydanie 20 zł tylko po to, by wygrawerować sobie wynik biegu.
Spotkaliśmy też Yareda Shegumo, wicemistrza Europy w biegu maratońsku, który tym razem bieg treningowo 10 km.

Byliśmy na trybunach, gdy Henryk Szost wbiegał i mu bardzo głośno kibicowaliśmy.

Prolog

Moje wyniki:





Ale najlepsze jest to, że drużynowo zajęliśmy 5 miejsce, co oznacza wygraną 2000 zł!
To zasługa przede wszystkim mojego męża (nowy rekord życiowy: 36:41) i szybkich chłopaków, bo liczyły się pierwsze 4 wyniki.