No i pojechaliśmy w końcu do Zalesia… Andrzej się uparł, ale było warto.
Pierwszy raz tam pojechaliśmy, więc mąż użył swojego super telefonu z GPS’em (którego żona kazała mu kupić :)). Mimo, że zaznaczył aby nie przeprowadzał nas przez drogi gruntowe, to i tak nas przeprowadził przez takie drogi:) Cóż, może nie był zaktualizowany.
Podczas jazdy mieliśmy też niezłe przeżycia. Andrzej nie zauważył leżącego policjanta i trochę sobie pofruwaliśmy:) Na szczęście nie jechał zbyt szybko.
W końcu dojechaliśmy na miejsce. Jest tam jeziorko i plaża. Ludzie nawet się kąpali. Jedyna rzecz o którym warto pamiętać wybierając się na piknik do Zalesia, to prowiant:) Nie ma tam żadnego sklepu/sklepiku/baru, co nie jest wcale takie złe.
Było piękne słońce, wiatru prawie wcale nie było. Usiedliśmy sobie pod drzewem, Anusia się dobrze bawiła, ale spać nie mogła na nierównym podłożu. Szyszki chyba jej też przeszkadzały. Królewna na ziarnku grochu:) W końcu usnęła w foteliku. Tatuś ją ululał huśtając ją wraz z fotelikiem.
A oto zdjęcia z wypadu: