Organizatorzy ogłosili je wyjątkowym. Ze względu na jubileusz i zmienioną trasę przez spalony most. Dla mnie też był on wyjątkowy, ale nie ze względu na jubileusz czy trasę. Ze względu na podejście do biegu.
Przygotowania do biegu nie przebiegły tak jak powinny. I to tylko z mojej winy. Odpuszczanie treningów, poddanie się nastrojowi nie buduje formy. Jednak wpisały się konwencje postanowień noworocznych:
Nic na siłę!
Parę słów o przygotowaniach
W ramach członkostwa w Stowarzyszeniu "Kondycja" mam zaszczyt otrzymywać indywidualny plan treningowy przygotowawczy do półmaratonu od profesjonalnego trenera. Korzystałam z nich w 100%. Aż do teraz. Z różnych względów. Jednym z nich jest zmęczenie materiału. Za każdym razem gdy stawałam na starcie półmaratonu w zeszłym roku, czułam się po prostu zmęczona.
Odpuściłam sobie długie wybiegania w niedzielę. Zamiast długich wybiegań chodziłam na squasha z koleżanką. Robiłam też mniej przyspieszeń/interwału. Z lenistwa. Zamiast tego robiłam obwody w domu. Wiem, że to nie to samo, ale tak wolałam.
Podsumowując, przygotowania były byle jakie, nieprofesjonalne.
Niech podsumowanie biegów w endomondo potwierdzą brak skrupulatnych przygotowań!
![]() |
"Przygotowania" do półmaratonu |
Im bliżej było do startu, tym więcej myślałam o strategii na bieg, ale nie o trenowaniu. Aż urodziła mi się w głowie myśl:
Biec na luzie, dla przyjemności.
Aby mieć pewne wyobrażenie o swojej kondycji i możliwościach przetestowałam się dwa razy na 10 km w serii Grand Prix Warszawy. Pierwsza próba udana, gdyż wykonana po mocno niebiegowym okresie i w założonym (nawet ciut lepszym) tempie. Drugi start trochę spalony, gdyż był wykonany, gdy chorowałam. Mimo to różnica między pierwszym a drugim startem wynosiła jedynie 1:30.
Uzyskane czasy (odpowiednio 51:22 i 52:55) pozwoliły mi na ustalenie tempa półmaratonu w okolicach 5:20-5:30 na kilometr. Daleko o rekordu, ale takie jest założenie!
Przed startem
Ustaliłam z koleżanką, że biegniemy razem. Cały czas! Nie sądziłam, że "wykorzysta" mnie! W zasadzie to sama chciałam. Koleżanka stwierdziła, że nie jest przygotowana i potrzebuje mnie jako zająca by przebiegła całość dystansu. A przygotowywała się lepiej ode mnie. Myślę, że potrzebowała raczej towarzystwa i mentalnego wsparcia. W każdy razie pierwszy raz przebiegłam półmaraton od początku do końca w towarzystwie.
Mimo spalonego mostu, organizacja nie zawiodła. Wszystko było przygotowane perfekcyjnie i na czas. Pogoda była jak na zamówienie. Długo się wahałam jak się ubrać na bieg, w końcu zdecydowałam się na spodenki 3/4 i koszulkę z krótkim rękawem. Mimo, że przed startem za ciepło nie było, zwłaszcza w cieniu. Ot, typowo wiosenna pogoda!
Na starcie panowała atmosfera wesoła. Znajomi się odnajdowali w tłumie i witali. Każdy stawał w odpowiednim sektorze, zgodnie z deklaracją przy rejestracji. Moja była nie zgodna. Deklarowałam czas poniżej 1:50:00, a wiedziałam, że dziś stać mnie na 1:55:00.
Bieg
Stojąc w strefie żółtej dotarcie na linię startu od wystrzału dla elity trwało około 3 minuty. Biegacze spokojnie spacerowali do startu, po czym przy magicznej macie STS-timing nagle zaczęli biec. Nie za szybko, nie za wolno. Miałyśmy z koleżanką zacząć wolno, czyli ok. 5:50-6:00 min/km pierwszy kilometr. Bieganie w takim tłumie nosi ze sobą ryzyko zablokowania przez wolniejszych, ale także płynięcie na fali szybszych biegaczy i spalenie się już na początku.
Nie muszę chyba mówić, że fala oczywiście nas poniosła. Na szczęście nie za szybko, bo tempo było mimo wszystko wolne : 5:40min/km. I to dzięki zającom na 1:45, bo ci doświadczeni biegacze nie dali się porwać. Dzięki temu tłumy kłębiące się wokół nich też nie pofrunęły, w tym także my.
Nie pamiętam drugiego kilometra, bo przejęłam się podbiegiem na wiadukt, który zaniepokoił koleżankę. Wiadukt okazał się jednak mikrym podbiegiem w stosunku do podbiegu na 18 km.
Biegnąc Al. Niepodległości, aż do stacji Metro Wilanów (do ul. Japońskiej) biegłyśmy równym tempem. Kilometry mijały nam szybko i komfortowo. Nawet udało nam się na spokojnie parę słów i uwag wymienić. Mój zegarek podawał za każdym miniętym kilometrem średnie tempo, o którym informowałam koleżankę. Jednak na 3 km stwierdziła, że to ją bardziej stresuje niż mobilizuje, bo wydaje jej się, że za szybko biegniemy. Przestałam więc podawać tempa, nawet, gdy mnie prosiła na 8 km. Powiedziałam, że na półmetku jej podam, żeby się nie stresowała.
Na Al. Niepodległości biegliśmy w stronę słońca, cały czas świeciło w oczy. Na piątym kilometrze była woda, z której nie skorzystałyśmy. Przy ul. Woronicza stali kibice i grał zespół. W zasadzie na całej trasie było mnóstwo kibiców i zespołów! Myślę, że dzięki przeniesieniu trasy do centrum miasta (Al. Niepodległości, Puławska) mieliśmy mnóstwo kibiców. Nie pamiętam by w poprzednich edycjach było ich tak wielu i to po całej trasie.
Na 7 km dogonił nas zając na 1:50. Trochę nas to zmobilizowało i przyspieszyłyśmy lekko. Na 8 km koleżanka już traciła siły, ja jeszcze nie. Wypatrywała już wodopój by móc zjeść żel. Mnie nogi jeszcze niosły. Na 9,5 km minął nas drugi zając na 1:50. Wzięłyśmy żele, a za chwilę, tuż przy Rivierze był wodopój, gdzie straciłyśmy sporo czasu. Tłumy chciały się dobić do wody, w tym i my. Proste to nie było, prawie się zgubiłyśmy.
Skręt na trasę Łazienkowską i 2 km zbiegu. Mówię więc koleżance by przyspieszyła i wykorzystała dane nam ułatwienie, bo potem będzie pewnie pod górkę. Zbieg z trasy Łazienkowskiej na Wybrzeże Gdańskie to nasz najszybszy kilometr (5:00 min/km). Rozsądnie jednak na prostej drodze wzdłuż Wisły biegłyśmy dalej naszym tempem.
Przy moście Poniatowskim stali nasi trenerzy i kibicowali. Tuż za nimi, to był 12 kilometr, był tunel, gdzie zegarek stracił zasięg. Odcięcie od światła odcięło mnie też od siły. Tylko siła woli pozwoliła mi trzymać tempo. Tak się zastanawiam... za każdym razem, gdy w Warszawie trasa biegu przebiega przez tunel, biegacze w nim zaczynają wydurniać się jak małolaty. Huczą jak sowy, krzyczą itd . Czemu ma to niby służyć? Co jest w tym zabawnego, bo ja jakoś tego nie czuję.
Po wybiegnięciu z tunelu (słonko!!) wróciły mi siły (Od tej pory będę się żywić tylko energią słoneczną jak celebryci), natomiast opadły z koleżanki. 14km miała kryzys. Nie dałam jej zwolnić, ciągnęłam i mobilizowałam. Widać było, że walczy sama ze sobą, ja trzymałam tempo i nieco od niej się oddaliłam, w akcie desperacji słyszę : "Aguś, nie zostawiaj mnie!", więc zwolniłam. Przyznała się później, że jak zobaczyła 14km to zadziałało na nią psychicznie, nastąpiła jakaś bariera-skojarzenie z długim wybieganiem, które właśnie ma tylko 14 km.
Od 17 km zaczęłam odliczać na głos kilometry. Już tylko 5, 4 3.... No właśnie, ten nieszczęsny 18 km. Pod górkę. Przez cały kilometr. Nie wiem jakim cudem, ale wyprzedzałyśmy.
Ostatnie dwa kilometry. Pod wiatr, mocny i zimny. W bieg na Nowy Świat. Tłum ludzi, coraz bardziej wąsko. Kątem oka widzę księdza i mszę z okazji Niedzieli Palmowej. I duszący dym z kadzideł. Brawo za pomysł!
Ostatni kilometr. Przyspieszamy na finisz. Skręt za zakrętem. Wąsko, coraz bardziej wąsko. Człowiek za człowiekiem. Łokieć przy łokciu. Zablokowali mnie. Koleżanka poleciała do przodu i finiszowała 10 sekund przede mną.
Udało nam się! Idealnie! Koleżanka: 1:54:57. Ja 1:55:08. Byłam, nie jestem dumna! Z siebie. Z koleżanki. Z nas.
Po biegu
Chyba pierwszy raz czuję taką satysfakcję z półmaratonu. Z taką świadomością przebiegłam, jak nigdy.
Tuż za metą medale, upominki, woda, prowiant. Wszędzie tłumy i chaos! Gdzie oddać czipy? Gdzie prowiant? Którędy iść? Za czym ta kolejka stoi? A ta?
Podpisałyśmy się na ściance pamiątkowej, ale bez zdjęcia, chyba, że z ukrycia nam zrobili.
Były też masaże i prysznice, z których nie skorzystałyśmy.
Wynik biegu
Wynik brutto | 01:58:33 |
Wynik netto | 01:55:08 |
OPEN | 6294/12958 |
Kobiety | 579/2963 |
K-30 | 321/1336 |
Na koniec
Nie żałuję!
Niczego nie żałuję!
Nie żałuję zmarnowanego czasu na lenistwo zamiast treningu!
Nie żałuję braku nowej życiówki!
Mam satysfakcję!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz