poniedziałek, 13 maja 2013

Miły czas

Raz na jakiś czas zdarza się, że wszystko jest poukładane i wychodzi tak jak zostało zaplanowane. Jest to jednak rzadka sytuacja.

 W ostatni wikend mąż mój był na uczelni, więc cały dom był na mojej głowię. Trzeba było ogarnąć:
  1. Córkę,
  2. Przedszkole węgierskie,
  3. Bieganie,
  4. Gotowanie,
  5. Sprzątanie,
  6. Zmianę szafy zimowej na letnią.
A wszystko to  samej. Teść też zajęty był więc zdałam się na własną pomysłowość. I udało się.
Otóż w sobotę z rana, jak tylko mąż zostawił lokum, wzięłam się za sprzątanie. Wytarłam kurze, umyłam okna, posprzątałam łazienkę, poukładałam rzeczy na miejsce, wytarłam wielkie lustro i poodkurzałam podłogi. Nie zdążyłam tylko pozmywać je.
Ubrałam córkę i przygotowałam dla nas lunch. Po czym wyszłyśmy do przedszkola. Nawet o czasie udało nam się wyjść, tylko zapomniałam, że metro nie działa. To znaczy działa, ale tylko do stacji Politechnika, a stamtąd tramwajem trzeba było jechać. Byłyśmy pierwsze w Instytucie. Mało było dzieciaczków, za to było bardzo przyjemnie i użytecznie.
Potem pojechaliśmy do mojej babci (i mamy). Mama na szczęście zrobiła nam obiad , apotem jeszcze na lody zaprosiła.
Zadzwoniła do mnie mąż jak już miałam do metra  wsiadać, że teść zgodził się popilnować Ani, a ja mogę iść biegać. To się nazywa szczęście! Tak też zrobiłam.
Pod koniec treningu spotkałam męża, który prosił, żebym jak tylko wrócę do domu zadzwoniła do teściów, żeby mogli ją odprowadzić. Ale Ania wracać wcale nie chciała. Spokojnie mogliśmy umyć się i zjeść kolację.

Niedziela zapowiadała się równie burzliwie. Nie miałam pojęcia kiedy pójdę biegać, a w planach było długie wybieganie, więc około 2 godzin. Chciałam rano iść, ale niestety teść powiedział, że zajęty jest. No to wymyśliłam, że pójdę z Anią do kina. Szybko po wyjściu męża przygotowałam obiad (zupa groszkowa, lecsó), na którą zaprosiłam też teściów i poszłyśmy do kina. Miałyśmy wybór między "Mambo, Lula i piraci", a "Krudowie". Jak nigdy. Wybrałyśmy małpki, wydawały się bardziej adekwatne do wieku 4,5 lat.
Rozczarowałam się. Dla mnie było za głośno, a temat w ogóle nieprzystający do tak małych dzieci. Większość widowni miało dzieci 3-5 lat i nikt zadowolony nie wyszedł. Sam film nie był może i zły, ale odpowiedniejszy byłby dla wieku 10-12 lat. No bo co to za temat, gdzie robot atakuje i wywołuje wojnę? A i ten robot robi jeszcze pranie mózgu. Chyba to było najmniej zrozumiane.
Niby każda bajka opiera się na walce między złem a dobra, ale ta była jakaś dziwna. Wolę jednak opierające się na magii bajki niż na broni.
Poszłyśmy jeszcze na lody i kawkę do kawiarni. A po powrocie do domu zaprałam się za szafę. posprzątnęłam, poukładałam i powymieniałam zimowe rzeczy na letnie. Ania przez ten czas tańczyła balet, bo włączyłam muzykę poważną dla ukojenia nerwów po filmie. I dekorowała duży pokój. W kolorową bibułę.
Aż tu niespodziewanie zadzwoniła teść, że jak chcę to może przyjść i z Anią wyjść na podwórko. No pewnie, że chcę! Więc migusiem skończyłam szafę, powywieszałam pranie, dokończyłam zupę, eby Ania zjadła i przebrałam się w dresik. Szmignęłam spokojne 18 km w 1:50. Po powrocie to już już głodni czekali na mnie, bo jak jak ustalam z mężem, że obiad 16:30 to on oczywiście już od 15:00 przy garach czeka i narzeka, że głodny. Tak było i tym razem, bo wrócił wcześniej z uczelni. Ehhh, mężczyźni. Na szczęście teściowa zaradna, to chociaż zupę zjedli.
Tak oto minął mi weekend. I pracowicie i przyjemnie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz