poniedziałek, 30 września 2013

Bieg Na Piątkę

Przy 35 Maratonie Warszawskim

Najbardziej chaotyczny start jaki miałam w życiu. Ledwo zdążyłam. Relacja opisana przez mego A. znajduje się tutaj.
Ja spróbuję po swojemu.

Weekend maratoński nie zaczął się dla mnie najlepiej, bo jakieś furie w nas wstąpiły (we mnie i męża). Skupieni na sobie nie mieliśmy szans się wspierać. Gdyby nie moje ZaBiegane byłby to pewnie najgorszy z moich wspomnień biegowych. Na szczęście było inaczej.

Dotinka jeszcze w sobotę wieczorem się zameldowała. Umówiłyśmy się rano o ósmej przy depozytach. Miała bardzo dobrą lokalizację, więc zdecydowanie szybciej ode mnie dotarła. Chyba z nerwów związanych nie tyle startem ile spotkaniem z dziewczynami byłam tak rozkojarzona, że nie mogłam nikogo w tłumie rozpoznać.


Mój bieg

Zaczęło się już w metrze. Spotkałam koleżankę z klubu. To znaczy ona mnie zauważyła, bo ja jak w amoku nic nie widziałam.

Pierwszy raz wybrałam się WKD na stadion. Wyjścia za bardzo nie miałam, bo tramwaje i autobusy nie jeździły Alejami. Na Warszawki Półmaraton na piechotę z Centrum szłam i zdecydowanie to rozwiązanie nie polecam. Trochę za daleko było, a przed startem nerwy "zdążę-nie zdążę" nie są wskazane. Tym razem zdecydowałam się na WKD i dobrze zrobiłam.
Przy depozytach szukałam Doti. Oczywiście ona mnie pierwsza zauważyła. Czekały na mnie z Kropelką Rosy.
Sesja przed startem

z odczarowanymi twarzami :).

Umówiłam się z nimi, że będę na starcie by kibicować. Potem poszłam oddać swoje, rzeczy i zadzwoniłam do trenera, bo chciałam u niego zostawić wiatrówkę. Było zimno i nie chciałam za mocno się rozbierać przed startem, zwłaszcza, że bieg na piątkę zaczynał się 30 minut po starcie maratonu.

Szybko się rozebrałam i poleciałam na start. Nie zostało mi dużo czasu, maraton miał ruszać za 10 minut. Przez te 10 minut szukałam trenera. No nie mogłam go znaleźć! Spotkał mnie mąż, który już robił rozgrzewkę. Znalazłam w końcu trenera jak już połowa maratonu ruszyła.

Nie mogłam też odnaleźć dziewczyn na starcie, mimo że wiedziałam, gdzie się ustawiły, więc nie mogłam im na starcie pokibicować. Jakiś taki dzień miałam.

Po starcie maratonu zostało... 10 minut do piątki, a ja bez rozgrzewki byłam!! Szybka przebieżka i znów szukanie trenera, bo go zgubiła a nie oddałam jeszcze wiatrówki z komórką! Prawie się rozbeczałam z nerwów. Na szczęście jakoś zauważyłam trenerkę, i lecę na linię startu. Po drodze jeszcze zauważył mnie kolega ze stowarzyszenia (ja bym go nie zauważyła), ale ja już się spieszyłam.

Pierwsze wolne miejsce na starcie znalazła około 5 m od linii. Stanęłam. Patrzę, a tu Tomasz Lis przede mną. Chyba z córką. Rozglądam się dookoła i nie mogę znaleźć nikogo z Kondycji. Mąż powinien być na początku w koszulce żółtej. Nie widzę. Reszta (około 10 osób)?? Nie ma. Trudno, będę biec sama.

Odliczanie i już biegniemy przez  Most Poniatowski. Kibice dopisali już przy pierwszych metrach. Mimo, że stałam dość blisko linii startu musiałam jednak rytualny slalom odbyć przez pierwszy kilometr. I tak miałam mniej niż kolega startujący dalej.
Trasa Biegu na Piątkę
Start

Do placu De Gaulle'a (tak tą z palmą) miałam 2 km. Czas sprawdzałam i kontrolowałam, bo nie chciałam zbyt szybko ruszyć. Miałam rację! Bo pierwsza prosta była lekko pod górkę, a po nawrotce na rondzie już było tylko z górki. Na rondzie moja córka stoi i kibicuje. Oczywiście z babcią. Super było ją widzieć!

Tak jak zaplanowałam, pierwsze 2 km spokojnym tempem (4:50/4:40). Potem przyspieszyłam. miałam ku temu warunki bo było naprawdę z górki. Co chwilę sprawdzałam tempo a tam 4:35-4:39. Nie pamiętam, żebym kiedyś tak szybko biegła przez kilka kilometrów.
Na końcu Mostu Poniatowskiego przed ślimakiem grał wspaniały zespół na bębnach. Podziwiam ich, bo przez cały maraton grali, a to przecież kilka godzin!
Czas na finisz!

Ślimakiem w dół i ostatni kilometr prosto na Stadion! Kolejny raz organizatorzy postawili bramę sponsora tak, by można było się pomylić czy to już meta czy nie. Na szczęście nie nabrałam się, ale zdarzali się tacy co się nabrali. I wydaje mi się, że 7. maratończyk też się nabrał, bo on szedł do mety a nie biegł.
Finisz
Meta

Patrzę na zegarek i oczom nie wierzę! Najlepszy wynik w tym sezonie! 23:45 netto. 23:58 brutto.
Dzień Nazwa Dystans [km] Zakładany wynik Wynik brutto Wynik netto OPEN Kobiety
29-09-2013 Bieg na Piątkę 5 00:25:00 00:23:58 00:23:45 421/3156 49



Podobała mi się organizacja po dobiegnięciu do mety. Droga prowadziła prosto do depozytów. Szybko przebrać się i z powrotem na metę kibicować. 

Kibicowanie

Na pierwszego maratończyka czekaliśmy ponad godzinę. Zmarzliśmy przy tym. Na prawdę! Na stadionie było po prostu zimno. I wiało. Szkoda, że nie otworzyli dachu, bo by słoneczko ogrzało wnętrze.

Finisz był niesamowity! Ścigali się na ostatnich metrach i naprawdę wyglądało to imponująco. Pierwszych troje dotarło do stadiony w łeb łeb.

Czekaliśmy jeszcze na pierwszą kobietę. Miała szansę wygrać główną nagrodę, gdyby dobiegła w 18 minut od pierwszego zawodnika. Zabrakło jej niewiele. Szkoda. Ale tak samo jak wśród mężczyzn kobiety też przybiegły w łeb-łeb.

Zaczynał nam doskwierać głód i chłód, więc z kolegą poszliśmy coś zjeść. Jak tylko wyszliśmy ze stadionu przywitało nas ciepełko i słoneczko. Wylądowaliśmy na kebabie. Nie żałuję, było wyśmienite!

Z kababa wybraliśmy się na Most Poniatowski kibicować "naszym". Niestety nie zdążyliśmy wszystkich zobaczyć, trochę się spóźniliśmy, bo chcieliśmy się ogrzać. Znamienne jest to, że w restauracji grzeli kaloryfery.

Nie wiem jak maratończycy zdołali się zorientować, ale peacemakerzy jakoś chaotycznie nas mijali. Na każdy czas było ich co najmniej dwóch.  Czasami wydawało się, że za blisko jest np. 3:30 do 3:40 - zwłaszcza ten drugi. Bałam się, że nie zdołam zobaczyć dziewczyn. Niestety KropliRosy za późno zauważyłam, a raczej ona mnie zauważyła! Nie wiedziałam na ile biegnie, więc nie oczekiwałam jej na 3:50.

Stanęliśmy na słońcu na Moście Poniatowskim. Wszyscy "nasi" z  Kondycji pobiegli wspaniale i zrobili życiówki. Tak jak się ich spodziewaliśmy z regularnością co do sekundy pojawiali się w żółtych koszulkach na horyzoncie.

Dotinkę zauważyłam tuż po peacemakerze 4:05. Miała biec na 4:10. Skakałam i krzyczałam ile gardło dało, byle ją zmotywować. Wiedziałam, że ma świetny czas, którego nie zakładała. Okazało się, że netto złamała czwórkę. Jestem z niej dumna.

Jeszcze czekaliśmy na kolegę z kategorii 70+. Wspaniale pobiegł kończąc maraton w 4:16:18. Jest to człowiek, który przybiegł w Półmaratonie Tarczyńskim 30 sekund przede mną.

Maraton jest wyczerpującym dystansem. Widziałam to po twarzach kończących ten dystans. Mimo  sumiennych kilkumiesięcznych przygotowań, jest to wyczerpujący dystans. Nie tylko dla amatorów, w to ja nie wierzę. Myślę, że czołówce też się daje we znaki. Trzeba mieć dużo samozaparcia i motywacji. Jeśli głowa nie może, to maratonu się nie przebiegnie, dlatego ja nie biegam maratonów i jeszcze długo nie planuję.

Pożegnałam się ze znajomymi i wybrałam się na spotkanie z Doti, która zdała mi relację na żywo z biegu. Ale niech ona sama opowie, nie będę jej wyręczać.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz